Poniedziałek, 09.05.2016
Lubię kiedy nie trzeba się martwić. Ani o zostawiony brudny garnek, ani o szkołę, ani o pracę. Chociaż to niemożliwe, bo my wszyscy ze strachu i zmartwień niejako powstajemy –ale im bardziej się nad tym pochylam dochodzę do wniosku, że aby osiągnąć ten stan nie należy wszystkiego zaraz naprawiać, dociągać, układać, dopinać, przesadnie się starać… Trzeba umieć o tym zapomnieć, chociaż na dwa krótkie dni. – Detoks roboty/od roboty. SPA dla duszy. Później ma się więcej siły na resztę. Taki był mój ostatni weekend.
Dzieciaki robiły co chciały. J. naprawiał kosiarkę a później szukał nowej w necie a ja chodziłam po lesie i opalałam się na tarasie – po jedzenie i wszystkie inne bolączki istnienia, które wymyślali chłopcy odsyłałam do J. Potrafić zafundować sobie święty spokój – oto sztuka życia. Wszystkie inne przy niej blakną.
Nadrobiłam gdy wróciliśmy w niedzielę wieczorem wypakowywaniem, praniem, prasowaniem i lekcjami Staśka, lekcjami Piotrka – uzupełnieniami i mapami Europy do sprawdzianu… J. ćwiczył z Piotrkiem krainy, rzeki, góry, doliny, stolice. Ja ze Staśkiem objętości kwadratów i trójkątów. Jakoś poszło… Do następnego weekendu.