Poniedziałek, 10. 04. 2017
Wczoraj Piotrek miał bierzmowanie. Kościół przepełniony ludźmi. Stasiek na zewnątrz, ponieważ w ławce wytrzyma tylko 10 minut inaczej puka butem w ławkę wkurzając stare babki. Janek kursujący za nim (gdy już miał dość pukania), żeby sprawdzić czy Stasiek już uciekł do domu czy jeszcze jest na placu. Babcia wybrana przez Piotrka na świadka błąkająca się po świątyni opatrzności -szukając wnuka, spóźniona (Nie w życiu, byłam wcześniej!?). Druga babcia z „grającą komórką” (jakąś skoczną piosenkę), w punkcie kulminacyjnym ceremonii. (Mina Biskupa – bezcenna). Ja w strachu, przez nieszczęsną karteczkę którą wszyscy uczniowie – oprócz Piotrka trzymali w dłoniach… Pewnie zapomniał o jakiś podpisach, cholera zaraz się okaże, że czegoś mu jak zwykle brakuje, znowu nas odeślą, znowu będą nas pouczać – szlag. Matko i jeszcze wielki krzyż na szyjach przyszłych niedoszłych bierzmowanych – Piotrek nie ma?! Nic nie mówił o krzyżu – jakaś zaległa składka. A może ma tylko nie widzę… Nie wytrzymam… Janek dzwoni do restauracji, że Msza się przedłuża… (Praktycznie nie ma końca!).
Piotrek jak to Piotrek spokojnie wysiedział calutkie dwie godzinny, przyjął sakrament zupełnie się nie przejmując całą sytuacją. Tylko wkurzała go marynarka – „Nie lubię, ale wytrzymam, kazali na galowo- niech mają”. Wszystko miał – ale w swoim czasie – czyli później.
Uff. Wszystko skończyło się dobrze – obiad w restauracji. Obsługa w strojach Zagłoby. Wszyscy jedli, pili, gadali do siebie, nikt nikogo nie słuchał, jak to u nas. Kelner pomylił polewy do lodów (chociaż bardzo się starał) i wysłuchał od Staśka, który pomyłek nie uznaje a dla pomyłkowiczów przewiduje najwyższy wymiar kary, bez względu czy to Zagłoba, czy inny przebieraniec, loda nie zjadł. Piotrek nieźle się bawił. My też. Zeszło powietrze, jeden z głowy…