O co chodzi?
„- Szkoły wciskają rodzicom polisy, żeby dorobić i zrzucić odpowiedzialność za wypadki uczniów. A rodzice o tym nie wiedzą” – czytam w piątkowej wyborczej, wywiad Anny Popiołek z Pawłem Sową twórcą portalu SzkolneNNW.pl
Anna Popiołek: Szkoły wciskają rodzicom ubezpieczenia dla dzieci, twierdząc, że są one obowiązkowe.
Paweł Sowa: Bo szkoła czerpie korzyści ze sprzedaży ubezpieczeń dla dzieci, prowizje dochodziły do połowy wpłaconych przez rodziców składek. Ubezpieczyciele przekrzykiwali się w ofertach dodatkowych korzyści. Urząd gminy nie daje wystarczająco dużo pieniędzy, więc szkołom brakuje środków. I z roku na rok szkoły oczekiwały więcej.
A rodzice byli nieświadomi, tylko przynosili pieniądze. Dlatego zaczęliśmy im mówić, że polisy wcale nie są obowiązkowe, a poza szkołą mogą je kupić dużo taniej, nie sponsorując przy tym szkoły. Świadomy rodzic pewnie sam chętnie złożyłby się gdyby tylko wiedział na co płaci […]
Jak rodzice reagują kiedy dowiadują się, ile przepłacają za polisę?
– Zazwyczaj są zaskoczeni, często oburzeni, niektórzy czują się oszukani, że część wpłaconej przez nich składki ubezpieczeniowej wraca do szkoły w postaci darowizny. Wtedy ochrona dziecka jest słabsza, a ewentualne odszkodowanie będzie niższe.
Szkoły wciskają rodzicom polisy również dlatego, żeby zrzucić na nich odpowiedzialność za wypadki. Rodzice o tym nie wiedzą, a szkoła nie chce mówić, że jeśli dziecko ulegnie wypadkowi w szkole, to najczęściej właśnie szkoła ponosi za to odpowiedzialność. A ubezpieczenie NNW jest szkole tak naprawdę niepotrzebne. Jest potrzebne dziecku i rodzicowi na leczenie i rehabilitację. Chodzi o czas, leczenie jest bezpłatne, ale do ortopedy czy na rehabilitację czasami się czeka.
Ubezpieczenie na przynajmniej milion
Szkoła powinna mieć ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej, bo nic nie zwalnia jej z odpowiedzialności za dziecko. To szkoła jako instytucja powinna zadbać o to, żeby była ubezpieczona na okoliczności wypadków dzieci. Ubezpieczenie powinno opiewać na przynajmniej milion złotych, koszt polisy to ok. 1 tys. zł za rok na szkołę. Jeśli nie ma ubezpieczenia, to za ewentualne wypadki będzie musiała płacić z własnych pieniędzy lub będzie musiała zapłacić gmina.
Co dalej z polisami w szkołach?
– Niektóre zupełnie odpuszczają i wycofują sprzedaż polis, mówiąc: „rodzicu, radź sobie sam”. Czasem jednak szkoła idzie w zaparte i nadal twierdzi, że ubezpieczenie jest obowiązkowe i nic się nie zmienia. Niektóre robią tak: zamiast szkoły, która jest ubezpieczającym, darowiznę może brać teraz rada rodziców, bo teoretycznie nie jest stroną umowy ubezpieczeniowej. I tak jak wcześniej te pieniądze trafiają do szkoły.
Jednak najwcześniej szkoła adaptuje się do nowych warunków. Nadal ubezpiecza dzieci, ale robi to w sposób bardziej cywilizowany, m. in. nie zmusza rodziców do zakupu ubezpieczenia, a jeśli zapłacą, mogą zobaczyć zakres ochronny dziecka, szkoła udostępnia też pełną dokumentację, w tym ogólne warunki ubezpieczenia.
Czy szkoły pokazują oferty różnych ubezpieczalni, żeby rodzic mógł wybrać odpowiednią polisę dla swojego dziecka?
– Tak dobrze nie jest. W szkole nie ma ofert różnych towarzystw, co najwyżej są różne warianty oferty jednego ubezpieczyciela. Może od przyszłego roku tak będzie. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Może wdrożą je szkoły, które już teraz zrezygnowały z zarabiania na polisach, pozostawiając rodzicom wolną rękę.
Czy na zmiany miały wpływ wytyczne Komisji Nadzoru Finansowego zabraniające zarabiania na polisach?
– A skądże. Ani szkoły, ani ubezpieczyciele, z wyjątkiem PZU, w ogóle nie przejęli się nowymi przepisami. Dopiero kiedy rodzice dowiedzieli się, jak wyglądają te praktyki, szkoły zaczęły zmieniać zwyczaje „.
źródło: artykuł/wywiad Anny Popiołek pt. „Niech się ubezpiecza szkoła, a nie uczniowie” w Gazecie Wyborczej: Piątek, 2 października 2015, NR 230. 8563, nakład 311 tys, Numer Indeksu 349569